Dakszinkali- krwawy festyn
Dziś krew spłynie strumieniami w świątyni bogini czasu i śmierci- Dakszinkali. Zaledwie 22 km od Katmandu znajduje się jedna z najciekawszych świątyni w Nepalu, gdzie możemy być świadkiem niezwykłego rytuału.
Na krawędzi urwiska
O świcie stawiam się na lokalnej stacji autobusowej. Tylko jeden autobus o tej porze jest pełny. Autobus do świątyni Kali. Nie ma ani odrobiny miejsca, ale jednak ludzie kondensują się tak żebym mogła usiąść. Do tej antycznej puszki na kołach wejdzie każda ilość osób. Zdolność Nepalczyków do sardynkowania się jest zadziwiająca. Koło kierowcy na legowisku, bo tak można nazwać przestrzeń zamiast fotela pasażera tłoczy się z 9 osób. Po drodze jeszcze sporo przybędzie. Ruszamy. Droga jest górska, ciężka do przebycia. Kręta w wielu miejscach i nieutwardzona. Nie ma się jak minąć z nadjeżdżającymi z naprzeciwka pojazdami, autobus jedzie na krawędzi urwiska. Co chwilę staje. Dystans ponad 20 km pokonujemy w ponad 3 godziny. Pył jest wszędzie wokół. Przykrywa drzewa, mijanych ludzi. Wdziera się do nosa, drażni oczy.
Ludzie w samochodach z naprzeciwka już wracają, każdy z czerwoną kropką na czole.
Dla Bogini Śmierci
Dziś sobota, dzień święty w hinduizmie. Dzień składania ofiary bogini Kali. Obecnie tylko zwierzęcej. Niegdyś także ludzkiej. Po drodze do świątyni liczne kramy oferują bezkrwawą ofiarę w postaci kwiatów i orzechów kokosowych. Tą formę ofiary wybiera większość zgromadzonych. Oni oraz ci z koziołkami na sznurku i związanymi kogutami ustawiają się w długiej kolejce. W bardzo długiej kolejce. Pozostali mogą się udać bezpośrednio na miejsce ceremonii. Droga tonąca w zapachu i dymie kadzideł wiedzie w dół. W międzyprzestrzeni na czymś w rodzaju małego placu żebracy czekają z miskami aż wierni rzucą im po garści ryżu. Nie będą zawiedzeni…
Ołtarz z wizerunkiem Kali jest ogrodzony. Z jednej strony ustawieni są czekający z ofiarą, z drugiej kapłan rozdaje błogosławieństwa w postaci czerwonej kropki na czole i zbiera ofiary z drugiej strony. Woda się leje wszędzie, gasi świece ustawione w rzędach.Trwa obmywanie terenu ceremonii z krwi z poprzedniej tury. Ma to miejsce z godzinę. Tymczasem tłum gęstnieje i napiera z każdej strony. Muszę naprawdę dobrze trzymać się barierki przy puncie widokowym, żeby tłum kobiet stojących obok nie przepchnął mnie do tyłu. Kiedy teren jest czysty, stojące po stronie czarnego posążku Kali budki dla zwierząt są przystrajane wieńcami z nagietków i sowicie okadzane kadzidłami. Kapłani biją dzwonami jak szaleni. Dźwięk ogłusza ludzi i zwierzęta. Czuć coraz więcej kadzidła w powietrzu. Zaczyna się…Ogrodzenie zostaje otwarte i wierni prowadzą zwierzęta na ścięcie, pozostali ofiarują kwiaty, a ich kokosy są rozbijane. Mleko kokosowe i krew płyną dla bogini. Zniecierpliwione dzieci zaspokajają głód białym miąższem orzecha. Ludzie z miejsca widokowego na gorze podają obsługującym ceremonię unieruchomione koguty i odbierają je 5 minut później bez głowy. Koziołki zapierają się nogami przeczuwając najgorsze. Wierni zamykają oczy i modlą się w skupieniu, zapalają kolejne świece i kadzidła.
Po ofiarowaniu zgromadzeni udają się na drugą stronę, gdzie oprawiający zwierzęta szybko i sprawnie wykonują brudną robotę. Pomiędzy tym wszystkim siedzą ‘błogosławiący’ – znaczący za drobną opłatą czoło czerwoną kropką i Om em- święta sylabą. U góry za wyjściem do świątyni w najlepsze trwa impreza w rytmie elektro. Czas na radosny festyn. Święto trwa w najlepsze.
Szczypta informacji praktycznych
Niewielu białych tu dociera. Ciekawi mogą obejrzeć ceremonię we wtorki i soboty. Dojazd autobusem lokalnym z park bus w Katmandu. Opłata jest zależna od nastawienia sprzedającego. W jedną stronę zapłaciłam 75rupii, w drugą 45. W międzyczasie przybyło mi parę hinduistycznych znaków na czole. Mój kolega Nepalczyk powiedział, że trzeba je zmyć przed wieczorem, bo zawierają trujące substancje, więc jeśli ktoś jest alergikiem to lepiej nich sobie ich nie robi.
Dakshinkali