You are currently viewing Kulinarna podróż do Francji

Kulinarna podróż do Francji

 

Nie ma drugiego kraju gdzie jedzenie było by równie boskie. Po wyjeździe z Francji już nigdy mi nie smakowała żadna bagietka, nie mówiąc już o eklerach.

W byle cukierni ciastka muszą być jak dzieła sztuki, bo inaczej nikt ich nie kupi. Restauracje mają cudowne, w końcu Francuzi to najwięksi wybrzydzacze, byle co ich nie zadowoli. Wielu się nawet nigdy nie kala przygotowywaniem jedzenia  w domu. A posiłek rzecz święta! Mają na niego przerwę w ciągu dnia, potem jest kolacja, z reguły w towarzystwie ukochanego/ukochanej i rodziny lub przyjaciół.

Uchodząca za jedną z najbardziej skomplikowanych do przygotowania kuchnia francuska jest prawdziwym sprawdzianem dla szanującego się kucharza. Francja to kraj różnorodny o bogatej przeszłości kolonizatorskiej, cała jej historia jest odbita na talerzu. Kuchnia z Antyli, Polinezji, Senegalu, Maroka, Tunezji ma ważne miejsce w żołądku paryżanina.

Na plus multikulturowego społeczeństwa jest to, że każda nacja ma tu swoje przedstawicielstwo w kuchni, chociaż niektórzy to królowie podróby, jak Chińczycy sprzedający japońskie dania.  Kuchnia nie tylko z każdego zakątka świata, ale i Francji to paryska specjalność. Nie musisz płynąć na Korsykę czy jechać do Bretanii.  Specjalność z tego ostatniego regionu fenomenalny Carmel Buerre Sale – Karmel Słone Masło cię rozgrzeszy, jak zresztą i rodowitego paryżanina z niedozwolonych kalorii. Sama się od niego uzależniłam

Dziwi cię że tak mało dzikich imprez po klubach? Kochani Francuzi bawią się jedząc w restauracjach! Przewodnik Michelina to lektura niemalże szkolna. Zresztą nie tylko szefowie kuchni się starają, również cukiernie, piekarnie, producenci sera wszyscy chcą zaspokoić  wybredne podniebienia. Dopinguje ich do tego choćby słynny tytuł’ Najlepszego rzemieślnika Francji ‘Meuilleur ouvrier de france’ prestiżowe odznaczenie dla przedstawicieli świata gastronomii i hoteli. Wstąpienie na czekoladki czy ciastka do takiego rzemieślnika to niemal jak odwiedzenie kapłana w jego świątyni.

Najszczuplejsza nacja w Europie nie wzięła się z niczego. Posiłki o porach regularnych jak w zegarku, lekka kuchnia, a przede wszystkim zdrowe jedzenie to sekrety ludu znad Sekwany. Chyba nie ma drugiego kraju na Ziemi, gdzie jedzenie z metką Bio byłoby równie popularne. Swoje linie Bio mają wszystkie popularne markety jak Carrefour czy Franprix, we wszystkich modnych miejscach jak grzyby po deszczu wyrosły małe sklepiki ze zdrową żywnością. Nie brakuje nawet takich frykasów jak misie-żelki wegańskie. W końcu w siłę rosną wyznawcy weganizmu we Francji. Jeszcze do niedawna same rośliny na talerzu były tu niezrozumiałą fanaberią,  dziś w Paryżu w wegańskich lokalach nie uświadczysz wolnego stolika w porze lunchu. Znacie to skądś? W Polsce też jest podobnie!

Mimo ostatniej fali popularności kuchni jarskiej, Francuzi mięsem nie gardzą. Lekceważone  w większości krajów ślimaki, żaby, konie czy gołębie na nadsekwańskim talerzu nabierają wyrafinowanego posmaku. Muszę się wam przyznać, że się przemogłam do owoców morza i teraz nie wyobrażam sobie życia bez nich.

Na południu Francji kuchnia jest bardzo lekka. Kuchnia prowansalska jest pełna aromatycznych ziół i  oliwy. W Marsylii króluje zupa rybna Bouillabaise, ratatouille i sałatki warzywno-owocowe w tysiącach wersji. Do tego południowcy lubią anyżowy alkohol pastis. Mi on jednak nie przypadł do gustu.

W Paryżu zmarzniętych robotników rozgrzewała zupa cebulowa. Nad morzem i  i oceanem mule-frytki, na Wigilie i na co dzień słynny afrodyzjak- ostrygi, na surowo i z limonką. Naleśniki w Bretanii i na co drugiej ulicy, a czasami w kilku punktach na jednej wszędzie tam gdzie turyści i studenci. Quiche i tarty we wszystkich możliwych odmianach przetaczają się przez cały kraj. W górach i w zimne dni dodające energii  raclette i fondue.

Taniej niż pod afrykańskimi tragami zejść się już nie da. Algierskie placki z warzywami lub mięsem za 1,5 euro-okolice targu Montreuil zapraszają. Czasami na północy miasta, widuję również sprzedawców handlujących grillowaną kukurydzą. Robią to nielegalnie i muszą się szybko zwijać, kiedy na horyzoncie pojawia się policją.

Uwielbiam francuskie targowiska, na których jest w brud jest lokalnych produktów, począwszy słynnych serów, aż po owoce morza. O serach mówi się, że jest ich tyle, że każdego dnia roku można jeść inny. Prawda jest taka, że… jest ich jeszcze więcej! Bo około 500. Czarna kozia piramida, ser owinięty w liście paproci, kremowy rozpływający się w ustach i twardy, że zęby sobie można na nim połamać. Każdy znajdzie coś dla siebie.

W miejscach zbyt turystycznych najlepiej unikać specjałów, tak na rue Mouffetard czy w okolicach rue Huchette fondue nie warte zachodu, czy w Starym Porcie w Marsylii zupa rybna jest jakości na ‘odczep się’.

Muszę tu na końcu jeszcze rozgrzeszyć słynnych z fatalnej obsługi francuskich kelnerów. Nie zgadniecie czemu jest taka powolna obsługa! Otóż Francuzi zwyczajnie nie lubią jak kelner szybko przychodzi ( pospieszanie, a przecież przyszli tu pogadać!) ani tym bardziej jeżeli często przychodzi, wypytuje się czy dobre ( przeszkadzanie w rozmowie). Widać co kraj to obyczaj.

Wina wina dajcie!

Nie tylko dobre wina, ale i duży wybór, do tego dodajmy świetne ceny, już za 2-3 euro już wypijemy dobre. A za 4-5 euro nieraz doskonałe. Na imprezach typu Vendanges- zakończenie winobrania można miedzy fantastycznymi winami przebierać jak w ulęgałkach. Wina tu tyle dziubków na fejsie. Powiem Wam, że mam szczególny sentyment do win z Alzacji a w szczególności do tych z winnicy Ruhlmanna.

strasburg co ziwedac  

 

 

 

 

 

Rate this post

Dodaj komentarz