Z tego wpisu dowiesz się jak mi się zwiedzało Krainę Avatara zwaną Zhangijaje. A także jak to wymówić po chińsku. Jakie są zagrożenia w parku? A są! Oraz czy warto zwiedzać, kiedy pada i czemu tak. Gotowy?
Magia Krainy Avatara
Stare chińskie powiedzenie mówi, że dobry dzień na chodzenie po górach to deszczowy dzień. Akurat tego dnia lało jak z cebra. Hordy turystów normalnie szturmujące góry w chińskiej miejscowości Zhangijaje aka Krainę Awatara zostały w hotelach. Nieliczni pasjonaci natury, w tym ja nie dali za wygraną i poszli po nadzieję na ulotne odsłonięcie mgły z nad postrzępionych skalnych maczug.
Nic dziwnego, że Park Narodowy Zhangijaje znany jest już od wieków jako główna inspiracja malarstwa chińskiego. Z całą jego tajemniczością, niedopowiedzianymi niezwykłego skalnego pejzażu skrytego w chmurach. I
Kiedy dotarłam do Gór Avatara, to były zasłonięte całkowicie mgłą. Pnąc się powoli pod górę po niekończących się schodach mijałam małpi gaj. A góry nadal były skryte za białym welonem. Wtedy nastąpił cud. Wiatr zdmuchnął puchatą mgłę i na mgnienie oka wyłoniły się skalne maczugi. To było takie uczucie, jak gdy wywołuje się zdjęcia w ciemni i pojawia się obraz. Tyle, że te smagane wiatrem, opatulone przez kumulusy równie szybko znikły.
Chińskie małpy to zło
Nie karmić małp! Tak grzmiały już od wejścia napisy umieszczone w parku. Co jest rzadkością w Chinach także po angielsku.
Nagle coś zaszeleściło i skoczyło na stopnie. Był to włochaty makak, podejrzanie spokojny. Wypiął się dumnie i zaczą paradować przede mną. Stanęłam na chwilę. W tym momencie, coś ciężkiego skoczyło na mój plecak. Łajzo ty! Szarpie, chce rozerwać zamek! Spadówa głupa małpo! Zwaliłam futrzaste paskudztwo na ziemię. Jego kolega-model przybrał minę niewiniątka. Nie ma to jak praca zespołowa!
Byłam głodna i było już czas coś zjeść. Drożdżówkę. Już wyrzucałam papierek, kiedy zjawiły się 2 pokaźne samce. Psss.. jeden wyszczerzył zęby. Pssss! Yaaa iiii skoczyyyył na mnie w ataku…Prask! Dostał po ryju parasolką! Bye bye maszkaro.
Te włochate diabły słodko wyglądają tylko na zdjęciach. Zabiłyby za obietnicę batona.
Woda ściekała po skałach, a z biegiem dnia wątłe wodospady zmieniały się w rwące Niagary. Było mi coraz zimniej. Tak zacinało, że parasolka się wydawała bezużyteczna, a zimowa kurtka przemokła mi do suchej nitki. Musiałam coś zjeść. Na tarasie widokowym byłam sama, para Anglików ulotniła się stamtąd parę dobrych minut wcześniej. Już od co najmniej 2 godzin nie widziałam żadnego włochatego paskudztwa. Rozejrzałam się dobrze wokoło. Teren czysty! Wyjęłam drożdżówkę. Nie minęła minuta, a zjawiła się małpa, 2 małpy, 3 małpy, 4 małpy. Jak w Ptakach Hitchckoca. Od razu wycelowałam w nie parasol. W tym momencie jak spod ziemi wyrosła dwójka turystów patrząc się z pogardą, jak mogę tak źle traktować te niewinne zwierzęta!
I znowu na wystrzępionych skalnych górach przez ułamek minuty można było dostrzec formy skalnych bonzai, wygiętych w finezyjne kształty lub całkiem proste sosny tak dobrze znane z obrazów chińskich mistrzów. Tymczasem makaki napadły na kosz na śmieci i toczyły zażarty bój o wyrzucony papierek.
Mokro do granic możliwości. Palmy i paprocie skalne błyszczały od deszczu w gasnącym świetle dnia. Na schodach wiodących do baru tlenowego i zamkniętych kas przy wyjściu u podnóża góry nie było już żadnych małp. Resztka opuszczających park narodowy turystów pozowała do zdjęć w ogrodzie na tle gór. Chinka idąca z koleżankami przede mną wyjęła jabłko. Sekundę później z drzewa zeskoczył ukryty w jego koronie makak i wyrwał owoc. Dziewczyna nawet się ucieszyła, w końcu można było zrobić zdjęcie słodkiej małpce.
Kraina Avatara