Na początku kusiło mnie żeby napisać: podróż kulinarna po Chinach, ale palnęłam się w łeb. Nie da się napisać o kraju wielkości Europy w jednym poście! Dlatego powstanie cała seria na ten temat.
Czym zatem smakuje Yunnan, uchodzący za najbardziej przyjazną białym prowincję?
Psem? Nie!
– Kochamy psy! – Mówi moja znajoma Chinka mordując mnie wzorkiem! Widać, że jest urażona. Tu w Dali psy spacerują w sweterkach!
Yunnan jest rolniczy, mięta pachnie w polu, ryż zieleni się po tarasach, ziemniaki i marchewki w polu, herbata na plantacjach.
-Jak smakuje herbata?
-Koniem- powiada dziewczyna przy kominku. – Kupiłam ją na lokalnym targu i jedzie koniem!
Ja na szczęście piłam lepszą. Smakującą jaśminem. Też przy kominku. Zimą w Yunnanie temperatury mogą spadać prawie do zera, a w domach i hostelach nie ma zwykle ogrzewania. Tak kominek grzejący tylko salon staje się centralnym punktem, gdzie przesiadują wszyscy domownicy popijając herbatkę. Południe regionu jest znane z czerwonej herbaty Pu er, która ma ponoć właściwości odchudzające. Chociaż ja ją piję bez przerwy i wcale nie schudłam!
Ach vege
Kiedy byłam w prowincji Gansu: Jestem wegetarianinem budziło salwę śmiechu w restauracji. Nie wiem czy tylko przez moją chińską wymowę. Tutaj ta fanaberia jest w 100% respektowana, a w niemożności rozumienia się, kiedy padnie bateria w telefonie pomagają wystawiane w gablocie i przez restauracjami składniki menu. Tu się wystawia tylko rośliny i stworzenia pływające. A musicie wiedzieć, że w takim Hunanie wystawiają cały inwentarz ze świńskimi ryjami i kocimi skórami włącznie.
-Dla mnie to wszystko jadalne. Wskazywałam kolejne składniki, grzyby, ziemniaki, fasolkę, cebulę, kiełki, a lijiańska kuchmistrzyni ładowała je do gara. – Tylko bez kolendry- pokazuje na tłumaczu. Liście kolendry są fuj, ale cały Yunnan ich używa. Z tego misz maszu upichciła mi jedną z najlepszych zup jakie jadłam w życiu.
Dolce vita
Nie będą zawiedzeni wizytą w Yunannie miłośnicy słodyczy. Spychane na margines w innych prowincjach, tu są specjałem. Prym wiodą ciastka z różą, która w tym rejonie jest prawdziwą gwiazdą. Różą się też smaruje… smażony ser. Tak ! Jest w Chinach ser! Występuje w różnych wersjach, albo smażony na amen, albo zwinięty w rulon, z różą jak z serem w naleśniku.
Kolejnym hitem są kostki z suszonymi różami. Na początku myślałam, że to czekolada. Potem okazało się, że to brązowy cukier, w niektórych wersjach sowicie okraszony imbirem. Nawet na mnie były one za słodkie.
Street food
Street food ma się dobrze i poza wspomnianym wyżej serem powodzeniem cieszą się ruloniki, zwane po prostu zawijane, w środku jakieś tajemnicze i pikantne sosy, orzeszki. Całość mniam.
Wypatrzyłam tu smażone ziemniaki w plastrach, a nawet frytki! Ale jak one się różnią od naszej europejskiej codzienności. Tu po smażeniu pani miesza je z sosami, posypuje szczypiorkiem i orzeszkami, tu pospolite zazwyczaj frytki nabierają nowego znaczenia. Podobnie rzecz ma się z śmierdzącym tofu, które obrabia się w ten sam sposób. Tofu jest bardzo popularne w azjatyckich krajach, a w Chinach często przybiera postać czarnych kostek smażonych w wielkim woku. Śmierdzi ty sromotnie w promieniu kilku ulic, gdy jednak wziąć je do ust żadnego zapachu nie czuć. No chyba, że posypią je świeżym czosnkiem. Jedzenie w Chinach jest ostre i tu nie ma wyjątku. Wystarczy jednak zaznaczyć kuchmistrzowi, że mamy delikatne podniebienie.
Specjałem w Yunnanie są też noodle, ale jakoś mi nie było dane spróbować tych najlepszych.
Warto wspomnieć o piwie. Lokalne Dali, lager przyzwoity (jak na Azję), mogłabym pić bez końca. W pobliżu Wąwozu Skaczącego Tygrysa trafiłam na restauracje z całą listą lokalnych win. Niestety nie powaliły na kolana smakiem, ale na bezrybiu i rak ryba.
Również mój śmierdzący kolega durian znalazł swoje miejsce w yunannowej kuchni i sprzedaje się go w formie naleśników z nadzieniem lub grillowanego solo w foli.
Im bardziej na północ w stronę Tybetu – Shangri-la to tybetański rejon- tym więcej mięsa z jaka. Tybet jest strasznie jałowy, mało w nim upraw. Hoduje się głównie jaki i owce. Tam widok sprzedawców mięsa w klasztorze buddyjskim nie budzi zdziwienia.
Nie brakuje w Yunnanie egzotycznych owoców. Najwięcej uwagi przyciąga cytron zwany Ręką Buddy.
Jest też pomelo
A tak wygląda nocny street food w Lijiang:
Wybierasz się do Chin? Może zainteresują Cię artykuły:
- Ile kosztuje wyjazd do Chin
- Xi’an – więcej niż Terakotowa Armia
- Kraina Avatara Zhangjiajie- jak zwiedzać-informacje praktyczne
- Góra Tianmen- spacer w chmurach
- Jak dojechać z Pekinu do Xian
- Nie przegap! Słone jezioro w Chinach- Chaka
- Guide- miasto, którego nie znajdziesz w Internetach
- Kolej w Chinach
- 7 rzeczy w Chinach które Cię zszkokują
- Nocny spacer po Makau
- Fenhuang- najpiękniejsze chińskie miasto
- Małpia inwazja, czyli jak przeżyłam atak makaków w Krainie Awatara
- Ta’er- z wizytą w klasztorze ze snów
- Xining- przedsionek Dzikiego Wschodu
- Jestem wegetarianinem – Komedia w 3 aktach. Miejsce akcji: Chiny
Herbata smakująca “koniem” nieco zaskakuje w prowincji słynącej z jej uprawy 🙂 Mam nadzieję, że jak tam kiedyś dotrę trafię na lepszą, bo od herbaty jestem niemal uzależniony.
Pozdrawiam 🙂
Haha wiesz, że jest zawsze jakaś czarna ofca której musiało się tak trafić;) Dziękuje i też pozdrawiam z klubu anonimowych herbatoholików
Mmmmm smakowicie wyglada to jedzenie. A ta róża brzmi świetnie – uwielbiam jeść różę w każdej postaci