Nowe Terytoria w Hongkongu brzmiały dla mnie tajemniczo. Żar lał się z wrześniowego nieba, a ja chciałam to lato spędzić z dala od tłocznego miasta. Przez problemy z chińską wizą udupiłam się w nim na nieokreślony czas. Dokąd uciec od wrzącego i kotłującego się motłochu? Odpowiedzią okazały się Nowe Terytoria, które stanowią większość chińskiego miasta. To Hongkong totalnie nieznany i nieturystyczny. I bardzo ciekawy.
Nowe Terytoria – Tsuen Wan
To tak naprawdę Nowe Terytoria to miażdżąca większość obecnego Hong Kongu. Sprytni Brytyjczycy wydzierżawili je od Chin, a dokładniej od dynastii Qing w 1898 na 99 lat. Jeśli gdzieś w tym potężnym mieście jest jakaś przestrzeń życiowa to właśnie na nowych Terytoriach. Jest tam często zielono, można się zrelaksować, nacieszyć naturą. Ponad 30% Hong Kongczan żyje/ śpi na Nowych Terytoriach. Dziś chciałam Wam przedstawić ich część w pobliżu metra Tsuen Wan. Pachnie ona chińskimi specjałami, smakuje samymi pysznościami a nad nią unosi się nutka mistycyzmu.
Sam Tung Uk
Jak wyglądało życie i codzienność chińskiej rodziny możemy się przekonać odwiedzając wioskę na Tsuen Wan. Zbudował ją w 1786 i zamieszkiwał klan Chan z Guangdong W dawnych połączonych ze sobą w jedną białą całość domostwach, chińskim zwyczajem porządnie ogrodzoną od świata zewnętrznego ulokowano Sam Tung Uk Museum. Niektóre izby zostały wypełnione meblami i narzędziami pracy jakie dawniej stosowano. Co mnie zdziwiło to niemalże całkowity brak okien, światło wpadało przez patio łączące kilka pomieszczeń.
Tin Hau
Nieopodal muzeum zaraz za parkiem znajduje się świątynia Tin Hau . Warto ją odwiedzić za dnia, żeby poobserwować życie ludzi, którzy tam przesiadują. W większości starzy nie przychodzą tam tylko po to aby wznosić modły, tylko, żeby posiedzieć i pogadać. Niespiesznie. Nad wszystkim unosi się gęsty dym kadzidła. Czułam się tam trochę jak przybysz z kosmosu zakłócający ich spokojny niczym nie zmącony rytm. Nie robiłam zdjęć, im dłużej jeżdżę tym bardziej odczuwam niechęć do travel photo. Od wdzierania się na chama w czyjąś rzeczywistość.
Uliczki Lo Tak
Moim ulubionym miejscem na dzielnicy stała się niespodziewanie sieć uliczek koło metra Tuen Wan. Do fastfoodowych witryn ustawiały się długie kolejki, a skoro jest kolejka to musi być coś dobrego. Tak spróbowałam pysznego puddingu z mango, naleśników z herbaty matcha, a także tofu na ciepło z cukrem i słodkimi sosami. Lodzio miodzio panowie!. W końcu udało mi się znaleźć też porządną herbaciarnię. Czytałam że ich pełno na Mong Kok, a jakoś nie zauważyłam. Dopiero tutaj na dzielnicy w końcu mogłam dać upust herbacianemu szaleństwu i nawet kupiłam suszone kwiaty jaśminu, żeby jeszcze wzmocnić jaśminową herbatę.Każdy żarłok doceni te zaułki wypełnione szybkim jedzeniem i małymi restauracyjkami. Karmią tu nie tylko dobrze, ale i tanio, co najmniej 2-3 razy taniej niż w bardziej znanych turystom częściom Hongkongu.
Western Monastery
Wiele świątyń buddyjskich już widziałam, ale chyba tylko Ta’er w Chinach zrobił na mnie większe wrażenie. Jak to w Państwie Środka bywa Western Klasztor tryska kolorami aż miło, mamy tu nie tylko całą radosną tęczę, ale też wspaniały ogród Buddów. Nie jest co prawda duży, ale unosi się w nim niesamowicie dobra energia. Co ciekawe wszyscy mnisi byli pochowani gdzieś w głębi przed upałem. Tylko dwóch widziałam w przepastnych kojących cieniem salach. Za to ogrodników dopieszczających klasztorną zieleń było bez liku.
Klasztor jest stosunkowo nowy, bo powstał ledwie 20 lat temu, został postawiony w klasycznym stylu, nie różni się koncepcją wiele od średniowiecznego Ta’eru.
Instytut Yen Yuan
Nad nim góruje Yuen Yuen Institute, który też warto odwiedzić. Pierwszy raz widziałam coś takiego. To połączenie hongkońskiego spirytualizmu taoizmu z buddyzmem i konfucjanizmem. Liczne ‘pokoje’ były wypełnione małymi zdjęciami zmarłych, a w piecach cały czas coś się paliło.
Nie przeszkadza to funkcjonować wegańskiej restauracji, która akurat była opustoszała. I tu też wszędzie był kolor. Jak piękne są azjatyckie świątynie, z ich ferią i czystą radością. Dużo bardziej mi się to podoba niż nasza europejska szaruga kloców miejskich.
Z Yuen Yuen rozciąga się całkiem niezły widok na okolicę.