Dawno temu miałam plan, żeby pomieszkać po 2 lata w każdym ciekawym kraju w Europie. Teraz plan jest z grubsza zrealizowany. Anglia, Holandia, Francja, Hiszpania. Nie przewidziałam tylko tego, że apetyt rośnie w miarę jedzenia.
My Name Is Wind to podróże po Europie i po Azji, bliskie i dalekie. Takie z których nie chce się wracać. Znajdziesz tutaj przewodniki, informacje, wspomnienia, zdjęcia. Ale przede wszystkim miejsca, które kiedyś były marzeniami, a dziś są relacjami. Miejsca z listy do zrobienia przed śmiercią, które stały się pozycjami z listy ‘było wczoraj.’
Sam widzisz, że skoro były na wyciągnięcie mojej ręki, to są też na wyciągnięcie Twojej ręki.
Podróżowanie przez ludzi ciekawsze niż podróżowanie przez miejsca. Będę ich tu wplatać. W przestrzenie miejskie i egzotyczne, tereny górskie i nizinne. Przybędą z cichych wiosek i tętniących metropolii.
Lubię podróżować wygodnie, nie dla mnie odmrażanie sobie tyłka na Mont Evereście ani pływanie z krokodylami w Amazonce. Jak o dziczy powiedział Terry Prachet. ‘Okolica miała to szczególne piękno, które zachwyca tylko wtedy, gdy można je opuścić po krótkiej chwili podziwu i odjechać w inne miejsce, gdzie znana jest gorąca kąpiel i zimne drinki. Pozostawanie tutaj przez dłuższy czas mogło być tylko pokutą”.
Na My Name Is Wind nie ma pokutowania. Są za to przyjemności. Są miasta i cywilizowane osady. Jeśli dzicz to nie na długo. Sami się zresztą przekonacie, że aby iść dżungli w dzisiejszych czasach to wcale nie trzeba żywić się pędrakami.
Kocham Chiny i Laos, wulkany i morze, ziołową saunę i filmy Tarantino. Lubię też dobrze zjeść i dlatego wyrósł tu dział qulinarny z kuchnią świata i jakiej się flozofom nie śniło.
Dziewczyno, lubie Twoje pisanie!
Pozdrawiam serdecznie
Dziękuje! I również podrawiam!
Wydaje mi sie, ze Hiszpania Ci najbardziej pasuje, tak po rysach twarzy.
Pozdrawiam serdecznie z prowansalskiej emigracji.
Ups ! “Marsylia to nie Francja”, haha, zatem z marsylskiej.
Zarowno Francja, jak i Hiszpania beda mialy “crash landing”, juz niedlugo. Oczywiscie, czesto czesc “pasazerow” moze przezyc crash landing. Ale goraco juz jest…
Może to niezbyt oryginalne, ale właśnie doznałem efektu “wow”… kocham Azję w każdym wydaniu (choć nie tylko), najczęściej podróżuję samotnie i wszystko planuję też sam, nie jadam pędraków i nie wejdę boso do dżungli (gdyż dla europejczyka to niemal samobójstwo, choć może nie umrzesz od razu). Kolejnych dalekich i bliskich wypraw życzę.